czwartek, 20 października 2016

Barilo- Etno muzeum . Trochę historii.


Barilo. Beczka do solenia ryb. 



Odwiedzone przeze mnie fascynujące i piękne muzeum etnograficzne Barilo , to miejsce stworzone z pasji i miłości do swych korzeni i rodzinnych stron. To miejsce gdzie poznacie nie tylko historię tego regionu ale też siłę miłości .
Dom w którym znajduje się to małe muzeum od wielu pokoleń należy do rodziny Marinović.  Kolekcja powstała dzięki wielkiej pasji i zaangażowaniu małżeństwa Dity i Velimira Škrablin oraz drugiej z sióstr Marinović Vesli. Ta trójka zapaleńców postanowiła uchronić od zapomnienia setki pięknych przedmiotów jak i tych zupełnie zwyczajnych , które pomagały przez lata w codziennym życiu mieszkańców.
Dita od najmłodszych lat znosiła do domu , wydawać by się mogło zupełnie niepotrzebne przedmioty , ale dopiero kiedy spotkała swojego przyszłego męża Velimira historia nabrała tempa. To on wynajdował w starych domach , zakurzonych konobach i opuszczony kamiennych szopach zapomniane , czasami uszkodzone  przedmioty. W końcu okoliczni mieszkańcy  sami zaczęli znosić przeróżne rzeczy.  Velimir nie rzadko musiał dopytywać się do czego konkretnie służyły podarowane przedmioty , gdyż sam jako mieszkaniec Zagrzebia nie miał o tym zielonego pojęcia. Te wyciągane z zakamarków kawałki historii , starannie odnawiano i opisywano.

Zgromadzone przedmioty są namacalnymi świadkami minionych wieków, zwyczajów i codziennego życia mieszkańców Blato i Korčuli.
Na dwustu metrach kwadratowych rodzinnego domu Dity , zgromadzono i skatalogowano łącznie ponad 600 przedmiotów. Większą część stanowią przedmioty należące do rodziny. Suknie , bielizna nocna , stroje codzienne. Inne zakupiono , jeszcze inne wygrzebano gdzieś w śmieciach.
Sporą część kolekcji stanowią fotografie , rodzinne i takie które obrazują ważne wydarzenia dla mieszkańców miasteczka i wyspy.
stare zdjęcie Blato.



Wśród zgromadzonych eksponatów na uwagę na pewno zasługuję wyciosane z jednego kamiennego bloku naczynie do przechowywania oliwy , które ma około 2000 lat.
Dla rodziny chyba  najważniejszym eksponatem jest beczka tzw Barilo. Ta niewielka beczka , zrobiona wyłącznie z drewna służy do solenia i przechowywania ryb.
Ze względu na to że w małych wyspiarskich społecznościach bardzo często powtarzały sie te same nazwiska , dla ułatwienia identyfikacji posługiwano się przydomkami. Nadawano je na ogół od tego czym dana rodzina się zajmowała. W języku chorwackim taki przydomek to nadimak.
Rodzina Dity od wieków zajmowała sie produkcją beczek do solenia ryb i stąd rodzinny przydomek Barilo. Nadimak Barilo.
Te przydomki funkcjonowały naprzemiennie z nazwiskiem lub zupełnie je zastępowały. Rodowe nazwiska wystepowały głównie w dokumentach , a codziennym zyciu posługiwano się nadimakiem - przydomkiem.

Kolekcja zgromadzona w etno muzeum Barilo wpisana jest do rejestru dóbr kulturalnych Republiki Chorwackiej na listę chronionych zabytków. Oficjalnie skatalogowanych jest 579 przedmiotów.

Właz do podziemnego zbiornika na deszczówkę. 

Wyciosane z miejscowego kamienia naczynie do przechowywania oliwy. Zakopane w ziemi pozwalał na długo zachować doskonałą oliwę.   Wiek- 2000 lat.

Cyrkle i inne narzędzia służące do wyrobu beczek. 


Domowa produkcja destylatów. Rakija z figami. Pozostają wystawione na działanie słońca do momentu az cukier całkowicie się rozpuści. A po tym momencie pozostaje tylko delektowanie sie wybornym trunkiem.


 

W celu uzupełnienia informacji zdobytych na miejscu  posiłkowałam się artykułem zamieszczonym w Slobodnej Dalmacji z 26.05.2015r.


Muzeum jest otwarte codziennie w godzinach  9- 20.
Ceny biletów 15kn indywidualnie , 10 kn grupowe, dzieci do 8 roku życia za darmo.                                                                                                                         


środa, 19 października 2016

Barilo trochę dom trochę muzeum.

W tym ciekawym i jakże fascynującym maleńkim muzeum znalazłam się zupełnie przypadkiem. Zamierzałam zwiedzić coś zupełnie innego a dzięki wskazówkom pewnej przemiłej kobiety trafiłam w miejsce niezwykłe.
Rowerowa wycieczka z Vela luki miała przebiegać trochę inaczej , ale rzadko kiedy kończy się tak jak to sobie na początku dokładnie zaplanowałam. Po pierwsze musiałam lekko zmodyfikować pierwotna trasę , kiedy okazało się że nie tak łatwo podjechać pod niektóre górki , mając za plecami córcię , która mimo wszystko była sporym obciążeniem. Na dodatek nie chciałam aby moja cudowna mama która  rowerem porusza sie naprawdę sporo , to jednak głównie po płaskim terenie , zamęczyła się na tej podróbie roweru z wypożyczalni.

Po tym jak pokrzepiłyśmy się w jednej z licznych knajpek chłodnymi napojami , postanowiłam pokazać mamie miejscowy kościół i klasztor który kilka lat temu miałam okazje zwiedzić z jednym z moich chorwackich znajomych. Kiedy stałyśmy na jakimś niewielkim skrzyżowaniu zastanawiając się na dalszymi krokami , jakaś miejscowa kobieta zainteresowała się moją blondwłosą córką , która wciąż jeszcze cierpliwie podróżowała na rowerowym foteliku. Po krótkiej wymianie uprzejmości , Pani odeszła do swoich zajęć i jeszcze tylko na chwile przed wejściem w bramę swego pięknego kamiennego starego domu odwróciła się na moment aby zapytać dokad się wybieramy. Kiedy powiedziałam że do pobliskiego kościoła zaproponowała abyśmy   najpierw zajrzały do małego prywatnego muzeum .

Wąskimi , urokliwymi uliczkami dotarłyśmy wraz z naszymi rowerami do miejsca  , które od pierwszej chwili okazało sie strzałem w dziesiątkę.
Dom , jakich wiele w okolicy. Z wiekowym przyziemiem nad którym nadbudowano kolejne współczesne już piętra. Duży wciśnięty miedzy inne jemu podobne, z pięknym przydomowym ogrodem, z dala od zgiełku głównej ulicy.
Kobieta, która zeszła do nas aby pokazać nam to niezwykłe etnograficzne muzeum ,okazała się właścicielką a zarazem inicjatorką przedsięwzięcia.

Muzeum mieści się w przyziemnej części domu i składa się z kilku pomieszczeń : starej kuchni tzw kominka, sypialni, pokoju dziennego - salonu, typowej domowej kuchni i pokoju kobiecego. w każdym z nich zgromadzono przedmioty związane z życiem codziennym, miejscowym rzemiosłem i typowo dekoracyjne. Pochodzą z różnych wieków , najwięcej z wieku XIX i początku XX. Oprócz kolekcji zgromadzonej wewnątrz domu jest też kolekcja zewnętrzna i ogród.
Nasz przemiła gospodyni przeprowadzała nas przez kolejne pomieszczenia niczym przez wrota czasu. W starej kuchni , która jest czymś na kształt kuchni letniej w domach na wsi, znajdują się min stare kotły do gotowania i takie cacka jak ręczna prażarka do kawy , krajalnica do sera i prsuta, oraz szeroka gama narzędzi rzemieślniczych . Wśród tych narzędzi najwięcej miejsca zajmują przedmioty służące do wyrobu beczek.
Kuchnia. 

Sprzęty zgromadzone w pierwszej kuchni. Naczynie z długą rączką to rodzaj dawnego termoforu , napełniony rozgrzanymi węglami rozgrzewał łóżko. 

W salonie znajduje sie spora kolekcja fotografi rodzinnych, która świetnie dokumentuje historię Blato i Korculi. Stare stylowe meble , piękna kolekcja delikatnej , rzadkiej porcelany oraz przedmioty codziennego uzytku np fotel służący do golenia.

Zabytkowa witrynka z piękną kolekcją rzadkiej porcelany.
W sypialni zgromadzono dużą kolekcję bielizny nocnej , zabawek , pięknych mebli oraz porcelanowe sanitariaty. Na ścianach w przeszklonych ramkach powieszono delikatne , misterne koronki , tak wiekowe że trzeba je chronić przed działaniem powietrza.
Pokój kobiecy , to miejsce w którym kobiety spędzały czas szyjąc , haftując i zajmując się dziećmi. Piękne ręcznie barwione suknie , codzienne i te na specjalne okazje jak np suknia ślubna.Materiał barwiono naturalnymi barwnikami takimi jak kora drzew , w zależności od tego jak długo trwał proces otrzymywano kolor od jasnego  po bardzo ciemny brąz.
Jedna z wielu sukni które można oglądać w Etno-muzeum Barilo


Ostatnim muzealnym pomieszczeniem jest tradycyjna kuchnia , która spotkać można w niejednym chorwackim domu. Znaleźć tam można piękny witrynowy kredens , wszelkiego rodzaju naczynia kuchenne i zabawne haftowane makatki , znane też z kuchni naszych babć. Zawieszone na ścianach pełniły role dekoracji. Teksty w stylu "po co zaglądasz pod pokrywki , dałeś pieniądze? "
Piękny kredens z początku XX w.

Kuchnia opalana drewnem , i typowe sprzęty kuchenne.


 Tuż za kuchennymi drzwiami znajduje się zewnętrzna część kolekcji. Wśród zgromadzonych przedmiotów związanych z rybołówstwem , winiarstwem i produkcja oliwy , znaleźć można też ciekawostki w postaci przyrządów do nauki pływania dla dzieci , skórzane bukłaki na wino czy kosze transportowe dla osiołków.
Piękny przydomowy ogród pełen jest owocowych drzew i sporej kolekcji ziół, wykorzystywanych w kuchni i ziołolecznictwie. Wrześniowe popołudnie pachniało mieszaniną lawendy , rozmarynu i cytrynowych aromatów z dodatkiem czegoś trudnego do zidentyfikowania. Niektóre z tych rośli sa nam doskonale znane, pięknie przyjęły się w naszym klimacie  , ale jest kilka takich , które są typowymi dla Dalmacji i takie które spotkać można już tylko  na Korculi. Dita  , która mieszka tutaj od lat i doskonale orientuje się w zbawczych działaniach ziół , dokładnie opowiedziała nam które rośliny w jakich schorzeniach powinno się stosować.
Kamienne naczynie , z miejscowego kamienia, służące do przechowywania oliwy.

Elementy zewnętrznej ekspozycji. 

Kamienny moździerz do rozdrabniania soli morskiej.

Wysuszone tykwy , służące do nauki pływania

Wygarbowane kozie skóry  , które służył do transportu wina lub wody. Korzystały z nich kobiety, gdyż takie bukłaki były znacznie lżejsze od drewnianych.



Ostatnim punktem tej fascynującej wycieczki w przeszłość jest pomieszczenie gdzie gospodarze zapraszają na mały poczęstunek. Posmakować tu można domowych specjałów , wytwarzanych według starych rodzinnych receptur ,z produktów które znaleźć można w ogrodzie . Słodkie kandyzowane skórki pomarańczowe - aromatyczne arancini , migdały w miodowej skorupce , suszone figi a dla amatorów czegoś mocniejszego domowe destylaty. Wszystkie te fantastyczne produkty można zakupić  ,a w zasadzie wypada zakupić bo w ten sposób rodzina utrzymuje muzeum. 
Odwiedziny tego muzeum to jedna z najpiękniejszych historii jakie wydarzyły mi się w czasie wielokrotnych wizyt na Korczuli. 

Po tak udanym popołudniu , wsiadłyśmy na nasze zdezelowane rowery i ruszyłyśmy zwiedzać dalej Blato. 

Więcej o rodzinnym muzeum przeczytacie w kolejnym poście. http://listyzmojejwyspy.blogspot.com/2016/10/barilo-etno-muzeum-troche-historii.html

niedziela, 9 października 2016

Ston. Miasto soli i ostryg.

Półwysep Pelješac pełen jest urokliwych miasteczek , winnic i magicznych zatoczek. Przyciąga pięknymi widokami , smakuje wybornym winem i wysokiej jakości owocami morza.
W czasie moich pobytów w Chorwacji , półwysep był dla mnie tylko chwilowym przystankiem w drodze do Dubrownika.
Jedyne miejsce w jakim zatrzymywałam się na dłużej był Ston. Jak dla mnie nie jest to miejsce na dłuższy pobyt , natomiast jest na tyle interesujące, że warto mu poświęcić chociaż jeden dzień i nacieszyć się tym arcyciekawym historycznie i kulinarnie miejscem.
Jadąc od strony miasteczka Orebić po około 60 km docieramy do Stonu. To niewielka osada położona na końcu głębokiej wrzynającej się w ląd zatoki. Już przy wjeździe z daleka zwracają uwagę kamienne mury na wzgórzu które majestatycznie góruje nad miastem . Mury miały min za zadanie chronić najcenniejszy i najbardziej dochodowy skarb Pelješca i Republiki Dubrownickiej- Solane.
Sól stanowiła 1/3 dochodu Republiki. Nic dziwnego że władze starały się chronić to miejsce  za wszelką cenę.
Solana  pochodzi jeszcze z czasów rzymskich , pierwsze wzmianki o pozyskiwaniu soli w tym regionie pochodzą z 167 r p.n.e . Tradycja pozyskiwania soli z wody morskiej znana jest ludzkości od czterech tysięcy lat a metoda jest wciąż ta sama. Proces odparowywania soli ma pięć etapów , trwa od jednego do dwóch miesięcy - w zależności od pory.
Kilkadziesiąt basenów podzielonych jest na pięć stref , woda przepływa przez kolejne aby po kilku tygodniach dotrzeć do ostatnich dziewięciu , w których zachodzi proces  krystalizacji soli.
Baseny w których zachodzi krystalizacja noszą nazwę ośmiu świętych : Frano (Franiciszek), Nikola (Mikołaj) , Antun (Antoni), Josip (Józef) , Ivan (Jan) , Petar (Piotr) , Pavao (Paweł). Dziewiąty nosi nazwę Mundo.
Za czasów Republiki Dubrownickiej były jeszcze dwa baseny do krystalizacji soli : Vlaho (Błażej) i Lazar (Łazarz) oba miały granitowe dna , sól która się tam zbierała była najczystsza i trafiała przede wszystkim na wiedeński dwór.
Zbiory soli trwają od kwietnia do października , by doszło do odpowiedniego stężenia soli potrzeba 45 dni . Składowana jest w kamiennej składnicy  , gdzie układana warstwami , opada , naturalnie się osusza i po sześciu dniach gotowa jest do pakowania.
Z dziewięciu basenów otrzymuje się 500 ton soli rocznie.
Wciąż jest bardzo cennym obiektem za względu na to że jest obecnie najstarsza w Europie , jeśli nie na świecie.
Solanę można zwiedzać: w sezonie otwarta jest od 7 do 19 , po za sezonem od 7 do 14.
Wagonik , którym transportowana jest sól z basenów do składowiska. 

Baseny , przez które przepływa woda morska. 
Ston to nie tylko solana , ale przede wszystkim gigantyczne mury , które majestatycznie górują nad miastem.
W 1333 roku zapadła decyzja o wybudowaniu fortyfikacji obronnej  , która miała na celu chronić granice Republiki Dubrownickiej. w starych kronikach znaleziono informacje o czasie trwania budowy i kosztach systemu obronnego. Według kronikarzy budowa trwała 18 miesięcy i zamknęła się w kwocie 12 000, 00 dukatów.
Mury zbudowano na planie nieprawidłowego pentagonu. Ich łączna długość w czasach Republiki wynosiła 5,5 km. Do czasów obecnych zachowało się około 980 m. Ta ogromna budowla miała również podkreślać gdzie przebiega granica pomiędzy Republiką a ziemiami które były pod panowaniem tureckim .
W skład fortyfikacji oprócz murów wchodziło : trzy forty (Veliki Kaštio, Koruna i Podzvizd) , czterdzieści wież i siedem bastionów.
Modernizacja i rozbudowa trwała aż do wieku dziewiętnastego , miało to związek ze zmianami jakie zachodziły w broni i maszynach wojennych.
Mury łączą Ston i Mali Ston .
Cała inwestycja była największym tego typu przedsięwzięciem ówczesnej Europy , koleje tego fantastycznego obiektu zmieniały się na przestrzeni wieków. Po upadku Republiki straciły swoje militarne znaczenie. Po roku 1858 mury zostają rozsprzedane, przekazywane po kawałku w prywatne ręce , niszczały. Z cennych historyczne murów pozyskiwano kamień budowlany. dodatkowo mocno ucierpiały w wyniku trzęsień ziemi w 1667 i 1995 , działania Niemców i Włochów w czasie II wojny światowej przyczyniły sie do dalszej degradacji chluby Republiki Dubrownickiej.
Mury niszczały aż do XXI w  , kiedy podjęto szeroko zakrojone pracy rewitalizacyjne. Odszukano stare plany murów i w 2003 roku ruszyły pierwsze prace.
W roku 2009 udostępniono je zwiedzającym.
Są dwie trasy  15 i 30 minutowa. Trasa od wejścia A , które znajduje się w Stonie do wyjścia C czas przejścia około 15min.
Trasa z Małego Stony wejście B , do wyjścia C czas trwania około 30 min.
Warto wspiąc sie na mury chocby po to aby móc podziwiac fantastyczna panorame na Solanę i kanała Malo stonski gdzie mozna podziwiać hodowle ostryg.

Fort Veliki Kaštio zwany również Zamkiem św Hieronima (Kaštel sv. Jeronima) znajduje się w samym Stonie. Budowę rozpoczęto w 1347 r , przebudowy i modernizacje trwały z przerwami do roku 1613. W niezmienionym kształcie przetrwał do czasów obecnych. Był najważniejszym punktem stonskiej fortyfikacji , pełnił jednocześnie role arsenału , spichlerza jak i siedziby miejscowych władz. Obecnie po renowacji służy jako miejsce wystaw i interesujących wydarzeń jak np wina. Warto przyjrzeć się temu miasteczku z bliska.
Veliki Kaštio

Veliki Kaštio widok z drogi do Małego Stonu

Veliki Kaštio



CDN



środa, 6 lipca 2016

Grają w drzewach cykady

Od kilku dni w Polsce panują tropikalne upały. Jest ciepły wieczór,  powoli  stygnę i zaczynam funkcjonować . Za oknem koncentrują świerszcze.Odrobina wyobraźni i można poczuć się jak w Chorwacji. Chociaż trudno pomylić cykadę ze świerszczem.
Mimo ze słyszałam już wcześniej cykady min na południu Francji  , to dopiero w Chorwacji pokochałam ten charakterystyczny dźwięk i pewnie juz zawsze będzie mi sie kojarzył wyłącznie z Bałkanami.
W czasie swojego pierwszego pobytu , kiedy wtaczałam swoje umęczone ciało na Marjana , w piekielnym południowym skwarze , marząc o chłodnym piwie i miejsceu gdzie choć na chwilę mogłabym usiąść miałam okazję zetknąć się z tym co by tutaj nie mówić pluskwiakiem.
Jak już wcześniej wspominałam w jednym z poprzednich postów Marjan to wzgórze,  park leśny  , w zachodniej części splickiego półwyspu. Miejsce urokliwe i warte polecenia .
Sosnowy las , który nawet w upalne lato kusi soczysta zielenią iglastych koron to idealne miejsce na spacer. Wzdłuż drogi wiodącej na szczyt na pewno usłyszycie miarowe cykanie o róznym natężeniu. Sporo czasu minęło zanim w ogóle do mnie dotarł ten charakterystyczny dźwięk  i nie wiele mniej zanim skojarzyłam co ten dźwięk wydaje. Cykady towarzyszyły mi w czasie spaceru i stały się dla mnie nieodłącznym elementem w czasie odwiedzin na tym splickim wzgórzu.
Ale nie tylko Marjan może poszczycić się obecnością tych dziwnych grajków. Są wszędobylskie , ich koncerty usłyszeć można w zasadzie wszędzie tam gdzie znajduja sie jakiekolwiek drzewa  , chociaż mam wrażenie że częściej spotkać je można na drzewach iglastych.
W Vela Luce kiedy siedzę wśród nadmorskich skał i delektuję się słońcem i wielkim błękitem też słucham tych skrzeczących chórów.
Sporo czasu zajęło mi ujrzenie tego dziwaka na własne oczy. nie sztuka odpalić neta i poprzeglądać sobie obrazki , sztuką jest wypatrzeć brzydala na drzewie. Przez jakiś czas byłam święcie przekonana że ten owad jest po prostu złośliwy. kiedy tylko udało mi się namierzyć drzewo na którym prawdopodobnie przebywał , skradałam się a on nagle milkł. kiedy tylko odchodziłam od jego kryjówki zaczynał koncertować  i tak do znudzenia. Oczywiście mojego :)  W końcu się udało . Próbowałam w archiwach odnaleźć jakieś dobre zdjęcie cykady ale jakoś za dużo tego chyba mam. (co jest kolejnym argumentem za porządkami w zdjęciach) . Znalazłam kilka fotek.


Jeśli taka fotografia wam nie wystarczy  , zawsze możecie zajrzeć do cioci wikipedii :) Chociaż zachęcam was abyście w czasie swojego pobytu wyśledzili je wśród drzew , jest to pewnego rodzaju rozrywka  ,      kiedy już znudzi wam się leżenie plackiem na skałach lub oglądanie niezliczonych zabytków.                     
Kiedy będziecie ich poszukiwać to musicie wiedzieć że to fascynujące owady. Należą do rodziny pluskwiaków. Potrafią być niezwykle głośne o czym zapewne przekonacie się w czasie popołudniowej drzemki , wydają dźwięk 108 dB , gdzie dla porównania ruch uliczny to 90dB.  Grają samce  i w ten sposób zwabiają do siebie samiczki , no cóż każda metoda jest dobra dopóki jest skuteczna. Uaktywniają się kiedy tem powietrza przekroczy 25 °C
 Koncertować potrafią do zachodu słońca . W postaci larw żyją pod ziemią od dwóch do pięciu lat gdzie żywią się sokami z korzeni  , aż nadchodzi taki moment i jakaś nieznana siła pcha je na powierzchnie. Sam etap poczwarki jest dość krótki  i kiedy młoda cykada wyjdzie ze starej skóry , potrzebuje jedynie trzech godzin aby słońce wysuszyło jej skrzydełka i mogła rozpocząć kolejny cykl życia.   
A w takich miejscach na pewno się spotkacie
      
Vela Luka . Droga spacerowa . 


Split. Marjan. Droga południowa.


wtorek, 7 czerwca 2016

Split , miasto w którym mówią wieki.

Pamiętam jakby to było wczoraj, pierwsze dotknięcie splickiego bruku. Wciąż mam w pamięci ten moment zetknięcia się z tym wiekowym miastem. Split. Za każdym razem odkrywam go na nowo i darzę mocniejszym uczuciem.
Mimo że merytorycznie byłam przygotowana do swojej pierwszej wizyty to spotkanie na żywo było pewnego rodzaju szokiem. 
Wielobarwny , wielojęzyczny tłum płynący nieprzerwanym strumieniem pomiędzy dworcem autobusowym , przystanią promową , wlewający się na Rivę i Pałac Dioklecjana. Klaksony samochodów, prowadzonych przez szalonych kierowców, brzmiące naprzemiennie z syrenami stojących w porcie promów. Można by rzec totalny chaos , w którym mimo wszystko szybko się w nim odnalazłam. Energia tego miasta przeniknęła mnie od pierwszej chwili naszego spotkania.
Każdy kto choć na moment zawita do tego Portowego miasta powinien poświęcić mu jakiś czas  , bo jest to miasto pełne tajemnic , historycznych pamiątek i niesamowitych kontrastów.
Trudno nie natknąć się tutaj na coś interesującego.
Jeśli zamierzacie odwiedzić to miasto warto się do tych odwiedzin przygotować żeby nie pominąć naprawdę ważnych miejsc a z drugiej strony odnaleźć takie magiczne miejsce tylko dla siebie.
Pierwsze kroki wszyscy turyści kierują do Pałacu Dioklecjana , a w zasadzie do pozostałości po tej niewątpliwie monumentalnej budowli.
Cesarz Dioklecjan wydaje sie postacią dość kontrowersyjną. Syn niezamożnego  wyzwoleńca , doszedł do władzy dzięki służbie wojskowej. To żołnierze wybrali go cesarzem a senat  ten wybór zatwierdził. Prawdopodobnie po śmierci cesarza Karusa - w którego armii zdobywał żołnierskie szlify-  pomógł sie przenieść na tamten świat potencjalnym następcom swojego dowódcy. W każdym razie dosyć dziwna to była droga do najwyższego stanowiska w ówczesnym świecie.Nie będę tutaj rozpisywać się o dalszej karierze i reformach Dioklecjana - choć szczerze namawiam do głębszego zapoznania się z tą postacią. Uważa się go za zaciekłego prześladowcę chrześcijan  , chociaż można się również spotkać z opinią o niesłusznych oskarżeniach w stosunku do cesarza.
303 roku Cesarz obchodził dwudziestolecie swojego panowania , w roku 305 abdykował i wycofał się z życia publicznego , przeniósł się do wybudowanej na przełomie  II i III wieku rezydencji nadmorskiej w Spalatum - obecnym Splicie .
Nadmorska willa  , będąca jednocześnie warownią - wybudowana na planie warownego obozu rzymskiego  na prostokącie o wymiarach 214 x 175 m.. (czasem podaje się 181m) co daje w przybliżeniu około 39 tys.m2.
Warto pamiętać że dawne pałacowe korytarze to obecnie ulice starego miasta. Na skrzyżowaniu dwóch wewnętrznych ulic znajdowała się perystyl- wewnętrzny dziedziniec , który przetrwał do czasów obecnych, był on miejscem wystąpień publicznych. Obecnie w sezonie turystycznym można podziwiać przedstawienia grup teatralnych . Przemawia wtedy do zgromadzonego na dziedzińcu tłumu sam Cesarz w towarzystwie swej małżonki i w otoczeniu rzymskich żołnierzy. Warto zatrzymać się na chwile i dać się ponieść charyzmatycznemu władcy.
Wędrując wśród murów starego pałacu , warto zboczyć z utartego szlaku i zagłębić się w cieniste podwórka , gdzie letnie słońce nie zawsze zagląda.
Tuż przy perystylu znajdują się schody którymi można zejść do podziemnych korytarzy , dla miłośników pamiątek znakomite miejsce na zakupy. Pamiątki na każdą i kieszeń. Sama jeśli już decyduję się na zakup pamiątek staram się aby miały jakieś praktyczne zastosowanie. Właśnie w podziemiach pałacu kilka lat temu zakupiłam kamienny moździerz, które do chwili obecnej doskonale sprawdza się w mojej kuchni. Jeśli zdecydujecie się na taki zakup sugeruje dokonać go kiedy już zwiedzicie wszystko co was interesuje. Nie da się ukryć że nie jest to lekka pamiątka :)
Będąc już przy perystylu gorąco polecam abyście zajrzeli do Katedry św. Dujama. Katedra znajduję się w części dawnego ośmiokątnego mauzoleum Dioklecjana. Hihot historii rozbrzmiewa w murach katedralnych , gdzie miejsce kultu cesarza,  zostało zagarnięte przez chrześcijańską świątynie pod wezwaniem jednego z pierwszych męczenników, który zginął na rozkaz Dioklecjana. Św Dujam jest patronem miasta Split. Siódmego maja obchodzone jest święto miasta Splitu. Dan Grada Split.
Warto poświęcić chwilę  i będąc w Katedrze zajrzeć do skarbca. Jeśli ktos lubi może swobodnie nacieszyć wzrok zgromadzonymi tam skarbami. Tych ,  którzy są odporni na blask złota i  duszna atmosfera sakralnych wnętrz zupełnie ich nie bawi , zachęcam do kilkuminutowej wspinaczki schodami katedralnej dzwonnicy. Ze szczytu rozciąga się przepiękny widok na Split, lazurowe morze , port i okalajace miasto góry. Warto spojrzeć na to miasto z góry i nacieszyć się tymi widokami zanim znów zanurzycie się w kamienne ulice. I do Katedry i na dzwonnicę wstęp jest płatny.
Zostawiajęc za plecami Katedrę i perystyl, ulicą Dioklecjanową (Dioklecjanova ulica) dociera się do Złotej Bramy (Zlatna Vrata) .Tuż za nią na skraju miejskiego parku stoi dumnie pomnik Grzegorza z Ninu - Gurgur Ninski.  Był to chorwacki biskup , wsławił się min tym że chciał wprowadzenia języka chorwackiego do liturgii odprawianej w łacinie.O losach tego niezwykle ciekawego człowieka warto poczytać i zapoznać się z początkami chrześcijaństawa na chorwackich ziemiach . Ciekawie o tej postaci i biskupstwie w Ninie pisze Sławomir Koper w książce Chorwacja - przewodnik historyczny.
Pomnik w miejsce w którym stoi obecnie trafił po II wojnie światowej. Pierwotnie stał w perystylu pałacu. Włosi internowali go po za miasto.
Mówi się że potrzymanie go za palec u stopy przynosi szczęście  , inni mówią że spałniają się marzenia. Co by to nie było załapać za paluch nie zaszkodzi .

I tutaj zrobimy sobie przerwę w zwiedzaniu. Warto odsapnąć chwilę zanim ruszy się na dalszy podbój pałacowych komnat i korytarzy.

Krótki wypad na Hvar. Cz.I

Hvar. Kusił mnie za każdym razem kiedy mijałam jego brzegi w drodze do Vela Luki. Pierwszy raz ujrzałam go w 2005 roku przez nie do końca czyste szyby katamaranu "Adria".
Katamaran ma w Hvarze pierwszy z przystanków w drodze do Ubli na Lastowie.
Zachwyciła mnie twierdza dumnie górująca nad miastem i wodami zatoki. Postanowiłam ze kiedys na pewno spojrzę z jej murów na błękitny Jadran.
Minęło jednak sporo czasu zanim udało mi się spełnić to marzenie.
Przez kolejne lata fotografowałam z pokładu promu to magiczne miasteczko i za każdym razem gdy wracałam  w kierunku Splitu byłam zawidziona ,  że znowu się nie udało.
Moja siostra z mężem , moja mama spędzali juz wakacje  na Hvarze , więc postanowiłam wreszcie zaplanować tak podróż aby chociaż na chwilę zawitać na lawendową wyspę .
W 2009 roku po raz pierwszy nie było mi dane wybrać się na wakacje we wrześniu , musiała zdecydować się na termin sierpniowy. Po raz pierwszy również nie zdecydowałam się na pobyt w hotelu , tylko w prywatnym apartamencie ( ale o tym nie tutaj)
Ekipa z którą wtedy podróżowałam była dość zróżnicowana ale towarzystwo na wszelkie wypady również się znalazło.
Zaplanowanie jednodniowego wypadu tak aby cokolwiek zobaczyć wymaga trochę wysiłku. Z Vela Luki była tylko opcja na wycieczke do samego Hvaru. W głowie roił sie plan aby zachaczyć jeszcze o Stari Grad ale po analizie połaczeń doszłyśmy z M. i B że nie ma to najmniejszego sensu . W podróżowaniu  przecież nie chodzi o to by zaliczać kolejne miejsca ale o to by swobodnie nacieszyć się chwilą.
Zdecydowałysmy że w sobotę ruszamy na Hvar. Musiałyśmy wstać o nieludzkiej porze jak na wakacje. O 5:30 miałyśmy połączenie katamaranem z Vela Luki. Biorąc pod uwagę o że na urlopie nikt nie chodzi spać o 20, to zakrawa na cud że bez większech problemów udał nam się wstac na tyle wcześnie by spokojne dotrzeć do portu , zachaczając po drodze o piekarnię w celu zakupienia czegos na ząb.
Podróż trwała około godziny. Kiedy wyczłapałyśmy się na hvarskie nabrzeże dochodziła dopiero 7.  Przez chwilę zastanawiałayśmy się co robić o tak wczesnej porze , ale juz za chwilę miało się okazać że miasteczko całkiem sprawnie już funkcjonowało. Mijaliśmy takich co to jeszcze nie zdążyli się położyć i tekich , którzy ledwie otrząsnęli sen z powiek.
Od pierwszego spojrzenia Hvar zachwyca. Długa Riva z pięknymi palmami tuż przy porcie jachtowym , prowadzi nas wprost do najpiękniejszej części miasteczka.
Port jachtowy dosyć często gości łodzie  najbogatszych obywateli świata. Cumują tu jachty wypasione niczym pływajace pałace.
Akurat kiedy my przybiłyśmy do brzegu nic ciekawego nie obijało się o nabrzeże.
Plan wycieczki był prosty dotrzeć na Twierdzę , zakupić odpowiednią ilość olejku lawendowego i nabyć lawendowy miód. Reszta to improwizacja.
Riva doprowadziła nas do Placu św Szczepana.
Jeszcze zanim stanie się na głównym placu miasta warto przyjrzeć się hvarskiej loggi , która wraz z hotelem Palac przyciąga wzrok już od momentu wyjścia z katamaranu. Dzisiejsz loggia została zbudowana w latach 1515-1517 , spalona w czasie tureckich najazdów w 1571r, ostatetczny wygląd zyskała na początku XVII w. W czasach republiki weneckiej loggia była uzywana jako publiczna sala sądowa. 
W niedalekiej okolicy znajdował się dawny pałac książęcy , w jego miejsce powstał pierwszy SPA hotel ,  w tej części europy. Hotel imienia Królowej Elżbiety I , która nie tylko była patronem ale i podarowała pieniądze na budowę hotelu. Działo się to w czasa panowania Austro-Węgier .  Loggia stanowiła integralna część hotelu , znajdowała się tutaj kawiarnia , czytelnia i miejsce spotkań hvarskich elit.Więcej o tym okresie innym razem. 
Loggia i Hotel Palac. Nad nimi Twierdza Spanjolska 


Hvar zachwycał na każdym kroku , ale krótka noc i brak sniadania dawały o sobie znać a przed nami jeszcze tyle do zobaczenia. Z dziewczynami postanowiłysmy coś przekąsić. Aby nie szukac gdzieś daleko usiadłyśmy w pierwszej napotkanej knajpce. Tuż przy palcu , wprost naprzeciwko budynku Arsenału i teatru hvarskiego. 
Hvarski teatr został zabudowany na pierwszym piętrze Arsenału w roku 1612. Ten monumentalny budynek w samym środku miasta uwazany jest za jedną z najbardziej zanaczących budowli militarnych śródziemnomorza. Ważny pomnik o wysokim znaczeniu dla Republiki Chorwacji.
Czekajac na zamówiony posiłek  z ciekawościa roglądałyśmy się po najblizszej okolicy. Wczesnym rankiem , oślwietlony mocnym juz słońcem plac wygląda wręcz bajkowo. Błyszczące , wypolerowane stopami przechodniów kamienie ,oślepiają. Fajnie jest tak siedzieć i chłonąć atmosferę tego portowego miasta.
Śniadanie zjadłyśmy w miarę szybko , upał zaczynał już powoli rozganiać rześkość poranka. Zapędzał te odrobinę chłodu w wąskie uliczki. Nalezało zebrać się w sobie i ruszyć na Twierdzę . Przy płaceniu rachunku potwierdziło się że najlepiej jeść z dala od mniejsc typowo turystycznych. Za cenę śniadania można by było nakarmić małe wojsko. No ale coś za coś.
Przed wyruszeniem w kierunku twierdzy postanowiłyśmy rozejrzeć się po najbliższych straganach za olejkiem lawendowym. Tuż przy Loggi zaraz na przeciwko portowego basenu znalazłyśmy kilka straganów.
U sympatycznego starszego Pana nabyłyśmy lawendowę zamkniętą w maleńkich buteleczkach. Porozmawiałyśmy trochę na temet hodowli tych wonnych krzewów a przy okazji zapytałyśmy o legendarny lawendowy miód. Tego specjału miałyśmy poszukać na straganach rozstawionych wzdłuż Rivy tuż naprzeciwko budynky poczty. Nasz przesympatyczny rozmówca zasugerował że najlepszy znajdziemy u Marii Tudor. Spodziewałam się wszystkiego ale nie brytyjskiej monarhini sprzedajacej płynne lawendowe złoto. Sprawę miodu postanowiłyśmy załatwić po powrocie z twierdzy. Słońce juz mocno grzało a czekał nas jeszcze spacer w górę.
Z głównych , nabrzeżnych ulic odbiłyśmy między kamieniczki i wąskimi , zacienionym uliczkami , pnąc sie po niezliczonych schodach ruszyłyśmy zdobyć Twierdzę.
Jedna z wielu urokliwych hvarskich uliczek

Urok maleńkich uliczek i tajemniczych podwórek

Stamtąd przyszłyśmy

I wciąż do góry
CDN...



Orebić- kapitańskie miasteczko

Od 2005 roku wypoczywam na Korculi , spokojna senna Vela Luka zapewnia mi komfortowy (jak na moje potrzeby) wypoczynek. Nie samym leżeniem jednak wypełniam wakacyjne wojaże.
Z Vela Luki jak już wspominałam łatwo dostać się do stolicy wyspy - miasta Korculi.
Już w czasie mojej pierwszej wizyty w tym przepięknym mieście , zaciekawił mnie nieodległy brzeg półwyspu Peljesac , z przytulonym do stóp góry miasteczkiem.

Orebić - kapitańskie miasteczko. Tą urokliwą nadmorską osadę najczęściej wybierali kapitanowie statków na miejsce w którym spędzą emeryturę.Pełen jest  fascynujących starych willi , z których tęsknie na morze spoglądali emerytowani marynarze.

Przez kilka lat mimo że od Korculi jest na przysłowiowy rzut beretem nie dane było mi zatrzymać się tam na dłużej. Mijałam urokliwe uliczki z ukrytymi na nich domami w drodze do Dubrownika. I w czasie moich częstych wizyt na korculańskiej starówce spoglądałam na Św. Eliasza (sv Ilja) ,którego masywna sylwetka czuwa nad miastem. Na zboczu góry samotnie przycupnął Klasztor Franciszkanów z XV .Przypuszcza sie że pierwsze próby powstania klasztoru miały miejsce już w 1470 roku , jednak nie pozostał po nim żaden ślad..Tuż przy  klasztorze znajdują się  Kościół Matki Boskiej Karmelitańskiej (Gospe od Karmena ) , Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Gospe od Andela), oraz cmentarz rzymskokatolicki. Klasztor od 18 marca 1963 roku widnieje w rejestrze zabytków .  Na przyklasztornym cmentarzu są głównie groby rodzinne armatorów , którzy stacjonowali w Orebicu. Miasto ma daleko zakorzenione tradycje morskie.Matka Boska Anielska jest patronką marynarzy . Bardzo często z  przepływających przez Kanał Peljeski statków słychać pokładowe syreny. W ten sposób załogi pływających jednostek oddają pokłon swojej patronce
Widok na Klasztor Franciszkanów . Zdjęcie wykonane z murów miasta Korculi.
                             
Aż w końcu po latach tęsknego spoglądania na Peljesac w 2011 roku zgarnęłam towarzystwo z którym wypoczywałam  , wsiadłam na prom i wreszcie poświęciłam dzień na bliższe spotkanie z Orebicem.

Na brzeg z promu zeszliśmy wczesnym rankiem bo tuz po godzinie siódmej. Miasteczko dopiero zaczynało budzić się do życia . Byliśmy chyba jedynymi turystami . Pozostali spali w swych hotelowych łózkach i uroczych apartamentach. Zapuściliśmy się w uliczki na prawo od portu. W małej piekarni kupiliśmy coś na ząb i ruszyliśmy na zwiedzanie. Klucząc wśród uroczych uliczek wciąż natykaliśmy się na jakieś perełki. Niektóre z willi sprawiały wrażenie opuszczonych  , z zamkniętymi okiennicami , zatrzaśniętymi kutymi furtami i bramami. Usiedliśmy na poranną kawę w jednej z małych kawiarni Caffe Bar Meteor. Oddalona nieco od plaży i hoteli pełna była miejscowych amatorów czarnego trunku.

Mapa  Orebića

Jedna z wielu willi w Orebiću.

Powoli powietrze zaczynało tracić swoją wrześniową rześkość i wszystko wskazywało na to że czeka nas kolejny upalny dzień.
Ruszyliśmy w drogę. Na górę wiedzie dość szeroka asfaltowa droga  , która pozwala wjechać samochodem  w okolice klasztoru franciszkanów. My zdecydowaliśmy jednak odbić od szosy i na górę dostać się mało uczęszczaną pieszą ścieżką.Ścieżka biegnie na północ od Hotelu  BellevueKiedyś  z tej drogi korzystali franciszkanie . Doskonała droga dla osiołków.  To na pewno nie jest droga dla osób mało sprawnych fizycznie. Nie jest jakoś szczególnie trudna  , ale skalista , biegnąca ciągle do góry miejscami stromo. Trzeba pamiętać o wygodnych butach , butelce wody i małych postojach. Mimo że było wczesne przedpołudnie to jednak wśród gęstego lasu bywało duszno
 Stara droga przez las prowadząca do Klasztoru Franciszkanów.
                           
  


Takie niespodzianki można spotkać po drodze .
                

Z gęstwiny wychodzi się na asfaltową drogę tuż przy cmentarzu.
Trudy wędrówki wynagradzają fantastyczne widoki i choćby tylko dla nich warto sie odrobinę pomęczyć .
Nie będę opisywać widoków  , bo słowami nie dadzą się opisać . Kilka zdjęć na zachętę.

Widok na kanał Peljeski i rezerwat cyprysowy.





Delektowanie sie widokami zaspokoiło nasz głód estetyczny i emocjonalny , zaczął o sobie dawać znać głód bardziej dotkliwy bo fizyczny. Zamiast zawrócić tą samą drogą do miasteczka , zachęceni drogowskazami ruszyliśmy odnaleźć restaurację Panorama. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu lokal zamknięty był na cztery spusty. Przez chwilę gdzieś pojawiła się myśl że może ruszyć jednak w górę na szczyt Św. Eliasza (Sv. Ilja ) i zajrzeć  do restauracji w drodze powrotnej. Na szczęście gdzie uruchomiły się resztki szarych komórek  , które nie zdążyły  wyzionąć ducha od upału i postanowiliśmy zejść do miasta. Wędrówka w górę to nie przelewki. Mimo że Sv Ilja wygląda na przerośnięty pagórek o łagodnym wierzchołku , to jednak charakteryzuje się dość kapryśną aurą i niejednego piechura  już nauczył rozsądku. Warto więc dobrze się przygotować  , jak do każdej wyprawy w góry. Klapki , szpilki i koronkowe tuniczki  , które nie sprawdzają się w wycieczce na Gubałówkę tutaj mimo cieplejszego klimatu również nie mają racji bytu.
No ale żeby nie było nudno to ruszyliśmy w dół starą drogą dla osiołków , który biegła w roślinnym tunelu , gdzieś pomiędzy cyprysowy gajem a starymi winnicami. Owszem całkiem przyjemna , bo zacieniona  , ale dla nóg to była udręka , zwłaszcza dla kogoś z kontuzjowanym kolanem. Ale i tak było warto. Na końcu ścieżki , kiedy pokazały się jakieś domu , przywitał nas gąsior i wierzcie mi nie było to miłe powitanie.
Ośla ścieżka 

Ośla ścieżka cd

Może wygląda niewinnie , ale ...

Spojrzenie na Korculę z przeciwnego brzegu.




Tempo spaceru wzrosło maksymalnie i  była z tego kupa śmiechu. Wyszliśmy na asfaltową szosę gdzieś w okolicy Podgorja. Aby troszkę ochłonąć , postanowiliśmy zażyć kpieli w cudownie błękitnym , kusząco chłodnym Adriatyku.
Głód który zaczynał nam doskwierać na górze , zaczął nas nękać coraz bardziej , skończyliśmy kapanie i ruszyliśmy w kierunku Orebića w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Minęliśmy hotele i zeszliśmy na przybrzeżny pas. Tuż przy miejskiej plaży siedliśmy w pierwszej lepszej knajpie i stwierdziliśmy że nigdzie dalej nie idziemy bo grozi nam padnięcie z głodu. Przypadkowe miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę. Grillowane kalmary i maleńkie smażone w całości rybki czyli gavuni w pełni zadowoliły nasze podniebienia  , do tego zimne Karlovacko i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną na Korcule.

Kiedy będziecie wypoczywać w Orebiću , czy nawet jeśli tylko odwiedzicie go na chwilę koniecznie odwiedźcie  Klasztor i na chwile oddajcie się przyjemności podziwiania nieziemskiej wręcz panoramy. Zajrzyjcie do Muzeum Morskiego. Warto poświęcić trochę wakacyjnego czasu aby poznać to naprawdę urocze miasteczko z bogatą morską tradycją.
Jeśli czas i chęci Wam pozwolą , obejrzyjcie okoliczne wsie , które znajdują się w odległości zaledwie kilku kilometrów i piesze wycieczki nie sa jakimś wyzwaniem fizycznym . Nie zapomnijcie przygotować się odpowiedni do wyprawy na sv.Ilje. I cieszcie się każdym ciepłym dniem.
Ja przy następnej okazji porwę się na szczyt tej wołającej mnie góry.Mam nadzieję że już niedługo.












Dlaczego w Splicie czuć piekielną siarkę?

  Czy będąc w Splicie i spacerując po Rivie czuliście czasami specyficzny siarkowy odór? Czy też jak mówią niektórzy jakby rura kanalizacyjn...