wtorek, 7 czerwca 2016

Split , miasto w którym mówią wieki.

Pamiętam jakby to było wczoraj, pierwsze dotknięcie splickiego bruku. Wciąż mam w pamięci ten moment zetknięcia się z tym wiekowym miastem. Split. Za każdym razem odkrywam go na nowo i darzę mocniejszym uczuciem.
Mimo że merytorycznie byłam przygotowana do swojej pierwszej wizyty to spotkanie na żywo było pewnego rodzaju szokiem. 
Wielobarwny , wielojęzyczny tłum płynący nieprzerwanym strumieniem pomiędzy dworcem autobusowym , przystanią promową , wlewający się na Rivę i Pałac Dioklecjana. Klaksony samochodów, prowadzonych przez szalonych kierowców, brzmiące naprzemiennie z syrenami stojących w porcie promów. Można by rzec totalny chaos , w którym mimo wszystko szybko się w nim odnalazłam. Energia tego miasta przeniknęła mnie od pierwszej chwili naszego spotkania.
Każdy kto choć na moment zawita do tego Portowego miasta powinien poświęcić mu jakiś czas  , bo jest to miasto pełne tajemnic , historycznych pamiątek i niesamowitych kontrastów.
Trudno nie natknąć się tutaj na coś interesującego.
Jeśli zamierzacie odwiedzić to miasto warto się do tych odwiedzin przygotować żeby nie pominąć naprawdę ważnych miejsc a z drugiej strony odnaleźć takie magiczne miejsce tylko dla siebie.
Pierwsze kroki wszyscy turyści kierują do Pałacu Dioklecjana , a w zasadzie do pozostałości po tej niewątpliwie monumentalnej budowli.
Cesarz Dioklecjan wydaje sie postacią dość kontrowersyjną. Syn niezamożnego  wyzwoleńca , doszedł do władzy dzięki służbie wojskowej. To żołnierze wybrali go cesarzem a senat  ten wybór zatwierdził. Prawdopodobnie po śmierci cesarza Karusa - w którego armii zdobywał żołnierskie szlify-  pomógł sie przenieść na tamten świat potencjalnym następcom swojego dowódcy. W każdym razie dosyć dziwna to była droga do najwyższego stanowiska w ówczesnym świecie.Nie będę tutaj rozpisywać się o dalszej karierze i reformach Dioklecjana - choć szczerze namawiam do głębszego zapoznania się z tą postacią. Uważa się go za zaciekłego prześladowcę chrześcijan  , chociaż można się również spotkać z opinią o niesłusznych oskarżeniach w stosunku do cesarza.
303 roku Cesarz obchodził dwudziestolecie swojego panowania , w roku 305 abdykował i wycofał się z życia publicznego , przeniósł się do wybudowanej na przełomie  II i III wieku rezydencji nadmorskiej w Spalatum - obecnym Splicie .
Nadmorska willa  , będąca jednocześnie warownią - wybudowana na planie warownego obozu rzymskiego  na prostokącie o wymiarach 214 x 175 m.. (czasem podaje się 181m) co daje w przybliżeniu około 39 tys.m2.
Warto pamiętać że dawne pałacowe korytarze to obecnie ulice starego miasta. Na skrzyżowaniu dwóch wewnętrznych ulic znajdowała się perystyl- wewnętrzny dziedziniec , który przetrwał do czasów obecnych, był on miejscem wystąpień publicznych. Obecnie w sezonie turystycznym można podziwiać przedstawienia grup teatralnych . Przemawia wtedy do zgromadzonego na dziedzińcu tłumu sam Cesarz w towarzystwie swej małżonki i w otoczeniu rzymskich żołnierzy. Warto zatrzymać się na chwile i dać się ponieść charyzmatycznemu władcy.
Wędrując wśród murów starego pałacu , warto zboczyć z utartego szlaku i zagłębić się w cieniste podwórka , gdzie letnie słońce nie zawsze zagląda.
Tuż przy perystylu znajdują się schody którymi można zejść do podziemnych korytarzy , dla miłośników pamiątek znakomite miejsce na zakupy. Pamiątki na każdą i kieszeń. Sama jeśli już decyduję się na zakup pamiątek staram się aby miały jakieś praktyczne zastosowanie. Właśnie w podziemiach pałacu kilka lat temu zakupiłam kamienny moździerz, które do chwili obecnej doskonale sprawdza się w mojej kuchni. Jeśli zdecydujecie się na taki zakup sugeruje dokonać go kiedy już zwiedzicie wszystko co was interesuje. Nie da się ukryć że nie jest to lekka pamiątka :)
Będąc już przy perystylu gorąco polecam abyście zajrzeli do Katedry św. Dujama. Katedra znajduję się w części dawnego ośmiokątnego mauzoleum Dioklecjana. Hihot historii rozbrzmiewa w murach katedralnych , gdzie miejsce kultu cesarza,  zostało zagarnięte przez chrześcijańską świątynie pod wezwaniem jednego z pierwszych męczenników, który zginął na rozkaz Dioklecjana. Św Dujam jest patronem miasta Split. Siódmego maja obchodzone jest święto miasta Splitu. Dan Grada Split.
Warto poświęcić chwilę  i będąc w Katedrze zajrzeć do skarbca. Jeśli ktos lubi może swobodnie nacieszyć wzrok zgromadzonymi tam skarbami. Tych ,  którzy są odporni na blask złota i  duszna atmosfera sakralnych wnętrz zupełnie ich nie bawi , zachęcam do kilkuminutowej wspinaczki schodami katedralnej dzwonnicy. Ze szczytu rozciąga się przepiękny widok na Split, lazurowe morze , port i okalajace miasto góry. Warto spojrzeć na to miasto z góry i nacieszyć się tymi widokami zanim znów zanurzycie się w kamienne ulice. I do Katedry i na dzwonnicę wstęp jest płatny.
Zostawiajęc za plecami Katedrę i perystyl, ulicą Dioklecjanową (Dioklecjanova ulica) dociera się do Złotej Bramy (Zlatna Vrata) .Tuż za nią na skraju miejskiego parku stoi dumnie pomnik Grzegorza z Ninu - Gurgur Ninski.  Był to chorwacki biskup , wsławił się min tym że chciał wprowadzenia języka chorwackiego do liturgii odprawianej w łacinie.O losach tego niezwykle ciekawego człowieka warto poczytać i zapoznać się z początkami chrześcijaństawa na chorwackich ziemiach . Ciekawie o tej postaci i biskupstwie w Ninie pisze Sławomir Koper w książce Chorwacja - przewodnik historyczny.
Pomnik w miejsce w którym stoi obecnie trafił po II wojnie światowej. Pierwotnie stał w perystylu pałacu. Włosi internowali go po za miasto.
Mówi się że potrzymanie go za palec u stopy przynosi szczęście  , inni mówią że spałniają się marzenia. Co by to nie było załapać za paluch nie zaszkodzi .

I tutaj zrobimy sobie przerwę w zwiedzaniu. Warto odsapnąć chwilę zanim ruszy się na dalszy podbój pałacowych komnat i korytarzy.

Krótki wypad na Hvar. Cz.I

Hvar. Kusił mnie za każdym razem kiedy mijałam jego brzegi w drodze do Vela Luki. Pierwszy raz ujrzałam go w 2005 roku przez nie do końca czyste szyby katamaranu "Adria".
Katamaran ma w Hvarze pierwszy z przystanków w drodze do Ubli na Lastowie.
Zachwyciła mnie twierdza dumnie górująca nad miastem i wodami zatoki. Postanowiłam ze kiedys na pewno spojrzę z jej murów na błękitny Jadran.
Minęło jednak sporo czasu zanim udało mi się spełnić to marzenie.
Przez kolejne lata fotografowałam z pokładu promu to magiczne miasteczko i za każdym razem gdy wracałam  w kierunku Splitu byłam zawidziona ,  że znowu się nie udało.
Moja siostra z mężem , moja mama spędzali juz wakacje  na Hvarze , więc postanowiłam wreszcie zaplanować tak podróż aby chociaż na chwilę zawitać na lawendową wyspę .
W 2009 roku po raz pierwszy nie było mi dane wybrać się na wakacje we wrześniu , musiała zdecydować się na termin sierpniowy. Po raz pierwszy również nie zdecydowałam się na pobyt w hotelu , tylko w prywatnym apartamencie ( ale o tym nie tutaj)
Ekipa z którą wtedy podróżowałam była dość zróżnicowana ale towarzystwo na wszelkie wypady również się znalazło.
Zaplanowanie jednodniowego wypadu tak aby cokolwiek zobaczyć wymaga trochę wysiłku. Z Vela Luki była tylko opcja na wycieczke do samego Hvaru. W głowie roił sie plan aby zachaczyć jeszcze o Stari Grad ale po analizie połaczeń doszłyśmy z M. i B że nie ma to najmniejszego sensu . W podróżowaniu  przecież nie chodzi o to by zaliczać kolejne miejsca ale o to by swobodnie nacieszyć się chwilą.
Zdecydowałysmy że w sobotę ruszamy na Hvar. Musiałyśmy wstać o nieludzkiej porze jak na wakacje. O 5:30 miałyśmy połączenie katamaranem z Vela Luki. Biorąc pod uwagę o że na urlopie nikt nie chodzi spać o 20, to zakrawa na cud że bez większech problemów udał nam się wstac na tyle wcześnie by spokojne dotrzeć do portu , zachaczając po drodze o piekarnię w celu zakupienia czegos na ząb.
Podróż trwała około godziny. Kiedy wyczłapałyśmy się na hvarskie nabrzeże dochodziła dopiero 7.  Przez chwilę zastanawiałayśmy się co robić o tak wczesnej porze , ale juz za chwilę miało się okazać że miasteczko całkiem sprawnie już funkcjonowało. Mijaliśmy takich co to jeszcze nie zdążyli się położyć i tekich , którzy ledwie otrząsnęli sen z powiek.
Od pierwszego spojrzenia Hvar zachwyca. Długa Riva z pięknymi palmami tuż przy porcie jachtowym , prowadzi nas wprost do najpiękniejszej części miasteczka.
Port jachtowy dosyć często gości łodzie  najbogatszych obywateli świata. Cumują tu jachty wypasione niczym pływajace pałace.
Akurat kiedy my przybiłyśmy do brzegu nic ciekawego nie obijało się o nabrzeże.
Plan wycieczki był prosty dotrzeć na Twierdzę , zakupić odpowiednią ilość olejku lawendowego i nabyć lawendowy miód. Reszta to improwizacja.
Riva doprowadziła nas do Placu św Szczepana.
Jeszcze zanim stanie się na głównym placu miasta warto przyjrzeć się hvarskiej loggi , która wraz z hotelem Palac przyciąga wzrok już od momentu wyjścia z katamaranu. Dzisiejsz loggia została zbudowana w latach 1515-1517 , spalona w czasie tureckich najazdów w 1571r, ostatetczny wygląd zyskała na początku XVII w. W czasach republiki weneckiej loggia była uzywana jako publiczna sala sądowa. 
W niedalekiej okolicy znajdował się dawny pałac książęcy , w jego miejsce powstał pierwszy SPA hotel ,  w tej części europy. Hotel imienia Królowej Elżbiety I , która nie tylko była patronem ale i podarowała pieniądze na budowę hotelu. Działo się to w czasa panowania Austro-Węgier .  Loggia stanowiła integralna część hotelu , znajdowała się tutaj kawiarnia , czytelnia i miejsce spotkań hvarskich elit.Więcej o tym okresie innym razem. 
Loggia i Hotel Palac. Nad nimi Twierdza Spanjolska 


Hvar zachwycał na każdym kroku , ale krótka noc i brak sniadania dawały o sobie znać a przed nami jeszcze tyle do zobaczenia. Z dziewczynami postanowiłysmy coś przekąsić. Aby nie szukac gdzieś daleko usiadłyśmy w pierwszej napotkanej knajpce. Tuż przy palcu , wprost naprzeciwko budynku Arsenału i teatru hvarskiego. 
Hvarski teatr został zabudowany na pierwszym piętrze Arsenału w roku 1612. Ten monumentalny budynek w samym środku miasta uwazany jest za jedną z najbardziej zanaczących budowli militarnych śródziemnomorza. Ważny pomnik o wysokim znaczeniu dla Republiki Chorwacji.
Czekajac na zamówiony posiłek  z ciekawościa roglądałyśmy się po najblizszej okolicy. Wczesnym rankiem , oślwietlony mocnym juz słońcem plac wygląda wręcz bajkowo. Błyszczące , wypolerowane stopami przechodniów kamienie ,oślepiają. Fajnie jest tak siedzieć i chłonąć atmosferę tego portowego miasta.
Śniadanie zjadłyśmy w miarę szybko , upał zaczynał już powoli rozganiać rześkość poranka. Zapędzał te odrobinę chłodu w wąskie uliczki. Nalezało zebrać się w sobie i ruszyć na Twierdzę . Przy płaceniu rachunku potwierdziło się że najlepiej jeść z dala od mniejsc typowo turystycznych. Za cenę śniadania można by było nakarmić małe wojsko. No ale coś za coś.
Przed wyruszeniem w kierunku twierdzy postanowiłyśmy rozejrzeć się po najbliższych straganach za olejkiem lawendowym. Tuż przy Loggi zaraz na przeciwko portowego basenu znalazłyśmy kilka straganów.
U sympatycznego starszego Pana nabyłyśmy lawendowę zamkniętą w maleńkich buteleczkach. Porozmawiałyśmy trochę na temet hodowli tych wonnych krzewów a przy okazji zapytałyśmy o legendarny lawendowy miód. Tego specjału miałyśmy poszukać na straganach rozstawionych wzdłuż Rivy tuż naprzeciwko budynky poczty. Nasz przesympatyczny rozmówca zasugerował że najlepszy znajdziemy u Marii Tudor. Spodziewałam się wszystkiego ale nie brytyjskiej monarhini sprzedajacej płynne lawendowe złoto. Sprawę miodu postanowiłyśmy załatwić po powrocie z twierdzy. Słońce juz mocno grzało a czekał nas jeszcze spacer w górę.
Z głównych , nabrzeżnych ulic odbiłyśmy między kamieniczki i wąskimi , zacienionym uliczkami , pnąc sie po niezliczonych schodach ruszyłyśmy zdobyć Twierdzę.
Jedna z wielu urokliwych hvarskich uliczek

Urok maleńkich uliczek i tajemniczych podwórek

Stamtąd przyszłyśmy

I wciąż do góry
CDN...



Orebić- kapitańskie miasteczko

Od 2005 roku wypoczywam na Korculi , spokojna senna Vela Luka zapewnia mi komfortowy (jak na moje potrzeby) wypoczynek. Nie samym leżeniem jednak wypełniam wakacyjne wojaże.
Z Vela Luki jak już wspominałam łatwo dostać się do stolicy wyspy - miasta Korculi.
Już w czasie mojej pierwszej wizyty w tym przepięknym mieście , zaciekawił mnie nieodległy brzeg półwyspu Peljesac , z przytulonym do stóp góry miasteczkiem.

Orebić - kapitańskie miasteczko. Tą urokliwą nadmorską osadę najczęściej wybierali kapitanowie statków na miejsce w którym spędzą emeryturę.Pełen jest  fascynujących starych willi , z których tęsknie na morze spoglądali emerytowani marynarze.

Przez kilka lat mimo że od Korculi jest na przysłowiowy rzut beretem nie dane było mi zatrzymać się tam na dłużej. Mijałam urokliwe uliczki z ukrytymi na nich domami w drodze do Dubrownika. I w czasie moich częstych wizyt na korculańskiej starówce spoglądałam na Św. Eliasza (sv Ilja) ,którego masywna sylwetka czuwa nad miastem. Na zboczu góry samotnie przycupnął Klasztor Franciszkanów z XV .Przypuszcza sie że pierwsze próby powstania klasztoru miały miejsce już w 1470 roku , jednak nie pozostał po nim żaden ślad..Tuż przy  klasztorze znajdują się  Kościół Matki Boskiej Karmelitańskiej (Gospe od Karmena ) , Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Gospe od Andela), oraz cmentarz rzymskokatolicki. Klasztor od 18 marca 1963 roku widnieje w rejestrze zabytków .  Na przyklasztornym cmentarzu są głównie groby rodzinne armatorów , którzy stacjonowali w Orebicu. Miasto ma daleko zakorzenione tradycje morskie.Matka Boska Anielska jest patronką marynarzy . Bardzo często z  przepływających przez Kanał Peljeski statków słychać pokładowe syreny. W ten sposób załogi pływających jednostek oddają pokłon swojej patronce
Widok na Klasztor Franciszkanów . Zdjęcie wykonane z murów miasta Korculi.
                             
Aż w końcu po latach tęsknego spoglądania na Peljesac w 2011 roku zgarnęłam towarzystwo z którym wypoczywałam  , wsiadłam na prom i wreszcie poświęciłam dzień na bliższe spotkanie z Orebicem.

Na brzeg z promu zeszliśmy wczesnym rankiem bo tuz po godzinie siódmej. Miasteczko dopiero zaczynało budzić się do życia . Byliśmy chyba jedynymi turystami . Pozostali spali w swych hotelowych łózkach i uroczych apartamentach. Zapuściliśmy się w uliczki na prawo od portu. W małej piekarni kupiliśmy coś na ząb i ruszyliśmy na zwiedzanie. Klucząc wśród uroczych uliczek wciąż natykaliśmy się na jakieś perełki. Niektóre z willi sprawiały wrażenie opuszczonych  , z zamkniętymi okiennicami , zatrzaśniętymi kutymi furtami i bramami. Usiedliśmy na poranną kawę w jednej z małych kawiarni Caffe Bar Meteor. Oddalona nieco od plaży i hoteli pełna była miejscowych amatorów czarnego trunku.

Mapa  Orebića

Jedna z wielu willi w Orebiću.

Powoli powietrze zaczynało tracić swoją wrześniową rześkość i wszystko wskazywało na to że czeka nas kolejny upalny dzień.
Ruszyliśmy w drogę. Na górę wiedzie dość szeroka asfaltowa droga  , która pozwala wjechać samochodem  w okolice klasztoru franciszkanów. My zdecydowaliśmy jednak odbić od szosy i na górę dostać się mało uczęszczaną pieszą ścieżką.Ścieżka biegnie na północ od Hotelu  BellevueKiedyś  z tej drogi korzystali franciszkanie . Doskonała droga dla osiołków.  To na pewno nie jest droga dla osób mało sprawnych fizycznie. Nie jest jakoś szczególnie trudna  , ale skalista , biegnąca ciągle do góry miejscami stromo. Trzeba pamiętać o wygodnych butach , butelce wody i małych postojach. Mimo że było wczesne przedpołudnie to jednak wśród gęstego lasu bywało duszno
 Stara droga przez las prowadząca do Klasztoru Franciszkanów.
                           
  


Takie niespodzianki można spotkać po drodze .
                

Z gęstwiny wychodzi się na asfaltową drogę tuż przy cmentarzu.
Trudy wędrówki wynagradzają fantastyczne widoki i choćby tylko dla nich warto sie odrobinę pomęczyć .
Nie będę opisywać widoków  , bo słowami nie dadzą się opisać . Kilka zdjęć na zachętę.

Widok na kanał Peljeski i rezerwat cyprysowy.





Delektowanie sie widokami zaspokoiło nasz głód estetyczny i emocjonalny , zaczął o sobie dawać znać głód bardziej dotkliwy bo fizyczny. Zamiast zawrócić tą samą drogą do miasteczka , zachęceni drogowskazami ruszyliśmy odnaleźć restaurację Panorama. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu lokal zamknięty był na cztery spusty. Przez chwilę gdzieś pojawiła się myśl że może ruszyć jednak w górę na szczyt Św. Eliasza (Sv. Ilja ) i zajrzeć  do restauracji w drodze powrotnej. Na szczęście gdzie uruchomiły się resztki szarych komórek  , które nie zdążyły  wyzionąć ducha od upału i postanowiliśmy zejść do miasta. Wędrówka w górę to nie przelewki. Mimo że Sv Ilja wygląda na przerośnięty pagórek o łagodnym wierzchołku , to jednak charakteryzuje się dość kapryśną aurą i niejednego piechura  już nauczył rozsądku. Warto więc dobrze się przygotować  , jak do każdej wyprawy w góry. Klapki , szpilki i koronkowe tuniczki  , które nie sprawdzają się w wycieczce na Gubałówkę tutaj mimo cieplejszego klimatu również nie mają racji bytu.
No ale żeby nie było nudno to ruszyliśmy w dół starą drogą dla osiołków , który biegła w roślinnym tunelu , gdzieś pomiędzy cyprysowy gajem a starymi winnicami. Owszem całkiem przyjemna , bo zacieniona  , ale dla nóg to była udręka , zwłaszcza dla kogoś z kontuzjowanym kolanem. Ale i tak było warto. Na końcu ścieżki , kiedy pokazały się jakieś domu , przywitał nas gąsior i wierzcie mi nie było to miłe powitanie.
Ośla ścieżka 

Ośla ścieżka cd

Może wygląda niewinnie , ale ...

Spojrzenie na Korculę z przeciwnego brzegu.




Tempo spaceru wzrosło maksymalnie i  była z tego kupa śmiechu. Wyszliśmy na asfaltową szosę gdzieś w okolicy Podgorja. Aby troszkę ochłonąć , postanowiliśmy zażyć kpieli w cudownie błękitnym , kusząco chłodnym Adriatyku.
Głód który zaczynał nam doskwierać na górze , zaczął nas nękać coraz bardziej , skończyliśmy kapanie i ruszyliśmy w kierunku Orebića w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Minęliśmy hotele i zeszliśmy na przybrzeżny pas. Tuż przy miejskiej plaży siedliśmy w pierwszej lepszej knajpie i stwierdziliśmy że nigdzie dalej nie idziemy bo grozi nam padnięcie z głodu. Przypadkowe miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę. Grillowane kalmary i maleńkie smażone w całości rybki czyli gavuni w pełni zadowoliły nasze podniebienia  , do tego zimne Karlovacko i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną na Korcule.

Kiedy będziecie wypoczywać w Orebiću , czy nawet jeśli tylko odwiedzicie go na chwilę koniecznie odwiedźcie  Klasztor i na chwile oddajcie się przyjemności podziwiania nieziemskiej wręcz panoramy. Zajrzyjcie do Muzeum Morskiego. Warto poświęcić trochę wakacyjnego czasu aby poznać to naprawdę urocze miasteczko z bogatą morską tradycją.
Jeśli czas i chęci Wam pozwolą , obejrzyjcie okoliczne wsie , które znajdują się w odległości zaledwie kilku kilometrów i piesze wycieczki nie sa jakimś wyzwaniem fizycznym . Nie zapomnijcie przygotować się odpowiedni do wyprawy na sv.Ilje. I cieszcie się każdym ciepłym dniem.
Ja przy następnej okazji porwę się na szczyt tej wołającej mnie góry.Mam nadzieję że już niedługo.












Dlaczego w Splicie czuć piekielną siarkę?

  Czy będąc w Splicie i spacerując po Rivie czuliście czasami specyficzny siarkowy odór? Czy też jak mówią niektórzy jakby rura kanalizacyjn...