Katamaran ma w Hvarze pierwszy z przystanków w drodze do Ubli na Lastowie.
Zachwyciła mnie twierdza dumnie górująca nad miastem i wodami zatoki. Postanowiłam ze kiedys na pewno spojrzę z jej murów na błękitny Jadran.
Minęło jednak sporo czasu zanim udało mi się spełnić to marzenie.
Przez kolejne lata fotografowałam z pokładu promu to magiczne miasteczko i za każdym razem gdy wracałam w kierunku Splitu byłam zawidziona , że znowu się nie udało.
Moja siostra z mężem , moja mama spędzali juz wakacje na Hvarze , więc postanowiłam wreszcie zaplanować tak podróż aby chociaż na chwilę zawitać na lawendową wyspę .
W 2009 roku po raz pierwszy nie było mi dane wybrać się na wakacje we wrześniu , musiała zdecydować się na termin sierpniowy. Po raz pierwszy również nie zdecydowałam się na pobyt w hotelu , tylko w prywatnym apartamencie ( ale o tym nie tutaj)
Ekipa z którą wtedy podróżowałam była dość zróżnicowana ale towarzystwo na wszelkie wypady również się znalazło.
Zaplanowanie jednodniowego wypadu tak aby cokolwiek zobaczyć wymaga trochę wysiłku. Z Vela Luki była tylko opcja na wycieczke do samego Hvaru. W głowie roił sie plan aby zachaczyć jeszcze o Stari Grad ale po analizie połaczeń doszłyśmy z M. i B że nie ma to najmniejszego sensu . W podróżowaniu przecież nie chodzi o to by zaliczać kolejne miejsca ale o to by swobodnie nacieszyć się chwilą.
Zdecydowałysmy że w sobotę ruszamy na Hvar. Musiałyśmy wstać o nieludzkiej porze jak na wakacje. O 5:30 miałyśmy połączenie katamaranem z Vela Luki. Biorąc pod uwagę o że na urlopie nikt nie chodzi spać o 20, to zakrawa na cud że bez większech problemów udał nam się wstac na tyle wcześnie by spokojne dotrzeć do portu , zachaczając po drodze o piekarnię w celu zakupienia czegos na ząb.
Podróż trwała około godziny. Kiedy wyczłapałyśmy się na hvarskie nabrzeże dochodziła dopiero 7. Przez chwilę zastanawiałayśmy się co robić o tak wczesnej porze , ale juz za chwilę miało się okazać że miasteczko całkiem sprawnie już funkcjonowało. Mijaliśmy takich co to jeszcze nie zdążyli się położyć i tekich , którzy ledwie otrząsnęli sen z powiek.
Od pierwszego spojrzenia Hvar zachwyca. Długa Riva z pięknymi palmami tuż przy porcie jachtowym , prowadzi nas wprost do najpiękniejszej części miasteczka.
Port jachtowy dosyć często gości łodzie najbogatszych obywateli świata. Cumują tu jachty wypasione niczym pływajace pałace.
Akurat kiedy my przybiłyśmy do brzegu nic ciekawego nie obijało się o nabrzeże.
Plan wycieczki był prosty dotrzeć na Twierdzę , zakupić odpowiednią ilość olejku lawendowego i nabyć lawendowy miód. Reszta to improwizacja.
Riva doprowadziła nas do Placu św Szczepana.
Jeszcze zanim stanie się na głównym placu miasta warto przyjrzeć się hvarskiej loggi , która wraz z hotelem Palac przyciąga wzrok już od momentu wyjścia z katamaranu. Dzisiejsz loggia została zbudowana w latach 1515-1517 , spalona w czasie tureckich najazdów w 1571r, ostatetczny wygląd zyskała na początku XVII w. W czasach republiki weneckiej loggia była uzywana jako publiczna sala sądowa.
W niedalekiej okolicy znajdował się dawny pałac książęcy , w jego miejsce powstał pierwszy SPA hotel , w tej części europy. Hotel imienia Królowej Elżbiety I , która nie tylko była patronem ale i podarowała pieniądze na budowę hotelu. Działo się to w czasa panowania Austro-Węgier . Loggia stanowiła integralna część hotelu , znajdowała się tutaj kawiarnia , czytelnia i miejsce spotkań hvarskich elit.Więcej o tym okresie innym razem.
Loggia i Hotel Palac. Nad nimi Twierdza Spanjolska |
Hvar zachwycał na każdym kroku , ale krótka noc i brak sniadania dawały o sobie znać a przed nami jeszcze tyle do zobaczenia. Z dziewczynami postanowiłysmy coś przekąsić. Aby nie szukac gdzieś daleko usiadłyśmy w pierwszej napotkanej knajpce. Tuż przy palcu , wprost naprzeciwko budynku Arsenału i teatru hvarskiego.
Hvarski teatr został zabudowany na pierwszym piętrze Arsenału w roku 1612. Ten monumentalny budynek w samym środku miasta uwazany jest za jedną z najbardziej zanaczących budowli militarnych śródziemnomorza. Ważny pomnik o wysokim znaczeniu dla Republiki Chorwacji.
Czekajac na zamówiony posiłek z ciekawościa roglądałyśmy się po najblizszej okolicy. Wczesnym rankiem , oślwietlony mocnym juz słońcem plac wygląda wręcz bajkowo. Błyszczące , wypolerowane stopami przechodniów kamienie ,oślepiają. Fajnie jest tak siedzieć i chłonąć atmosferę tego portowego miasta.
Śniadanie zjadłyśmy w miarę szybko , upał zaczynał już powoli rozganiać rześkość poranka. Zapędzał te odrobinę chłodu w wąskie uliczki. Nalezało zebrać się w sobie i ruszyć na Twierdzę . Przy płaceniu rachunku potwierdziło się że najlepiej jeść z dala od mniejsc typowo turystycznych. Za cenę śniadania można by było nakarmić małe wojsko. No ale coś za coś.
Przed wyruszeniem w kierunku twierdzy postanowiłyśmy rozejrzeć się po najbliższych straganach za olejkiem lawendowym. Tuż przy Loggi zaraz na przeciwko portowego basenu znalazłyśmy kilka straganów.
U sympatycznego starszego Pana nabyłyśmy lawendowę zamkniętą w maleńkich buteleczkach. Porozmawiałyśmy trochę na temet hodowli tych wonnych krzewów a przy okazji zapytałyśmy o legendarny lawendowy miód. Tego specjału miałyśmy poszukać na straganach rozstawionych wzdłuż Rivy tuż naprzeciwko budynky poczty. Nasz przesympatyczny rozmówca zasugerował że najlepszy znajdziemy u Marii Tudor. Spodziewałam się wszystkiego ale nie brytyjskiej monarhini sprzedajacej płynne lawendowe złoto. Sprawę miodu postanowiłyśmy załatwić po powrocie z twierdzy. Słońce juz mocno grzało a czekał nas jeszcze spacer w górę.
Z głównych , nabrzeżnych ulic odbiłyśmy między kamieniczki i wąskimi , zacienionym uliczkami , pnąc sie po niezliczonych schodach ruszyłyśmy zdobyć Twierdzę.
Jedna z wielu urokliwych hvarskich uliczek |
Urok maleńkich uliczek i tajemniczych podwórek |
Stamtąd przyszłyśmy |
I wciąż do góry |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz