piątek, 8 lipca 2022

Dlaczego w Splicie czuć piekielną siarkę?

 



Czy będąc w Splicie i spacerując po Rivie czuliście czasami specyficzny siarkowy odór? Czy też jak mówią niektórzy jakby rura kanalizacyjna pękła?                                                                                   Jest on szczególnie mocno wyczuwalny w okolicy gdzie Riva łączy się z ulicą Marmontową. 
Kiedy poczułam go pierwszy raz bez problemu skojarzyłam go z siarką, a to dlatego, że od wielu lat jeżdżę na termalne kąpieliska na Słowację. Natomiast zupełnie nie miałam pojęcia skąd ten smrodek na nadmorskiej promenadzie.

Nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła drążyć. Na informacje o siarkowych źródłach natrafiłam pierwszy raz w czasie poszukiwań w temacie  ribarnicy w Splicie. I tak słowo do słowa, artykuł za artykułem i poznałam też wieloletnią historię splickich źródeł siarkowych. Wieloletnią to mało powiedziane, raczej wielowiekową. 

Split leży na terenach, które w antyku zwane były Aspalathos. W 305 r n.e sprowadził się tutaj do swego nowo wybudowanego pałacu Gaius Aurelius Valerius Diocletianus czyli krótko mówiąc Dioklecjan, cesarz emeryt. 

Historycy wysnuli hipotezę jakoby jednym z koronnych argumentów, który przemawiał  za osiedleniem się akurat w tym miejscu jest występowanie siarkowych źródeł. Jeden z historyków i pisarzy czasów Dioklecjana, Laktancjusz twierdził, że cesarz na starość cierpiał min na rozległy reumatyzm , na który miały pomagać właśnie wody siarkowe. 

W okolicy samego Pałacu i klasztoru św Franciszka biło około 200 źródeł.  Lecznicza była nie tylko woda ale też błota. Do Pałacu siarkowe wody doprowadzane były specjalnymi kanałami.



Mieszkańcy Splitu twierdzą niekiedy, że wody to pozostałość wygasłego wulkany, którym rzekomo miał być Marjan, ukochane wzgórze Spliczan. 

Mieszkańcy Splitu przez wieki używali tej wody do mycia i prania, no byli tez tacy, którzy je pijali na problemy gastryczne.

Długo po tym jak cesarz korzystał z leczniczych wód, ktoś postanowił wykorzystać moc siarkowej wody i wybudować uzdrowisko. 

W 1821 roku Szwajcar Nikola Selebam wykorzystał popularność "wyjazdów do wód" i otrzymał koncesję na budowę uzdrowiska. Powstało ono w okolicy dzisiejszej targu rybnego. Pierwsza łaźnia mieściła się w parterowym budynku. Leczono tu reumatyzm, wszelkie nerwice, choroby weneryczne takie jak kiła ale również kamice nerkową, biegunki i ... impotencję, nimfomanię i hipochondrię. Woda cud. Taki cud, że butelkowano ją i sprzedawano. Woda zdobywała nagrody w Wiedniu, Rzymie czy dalekiej Ameryce. 





Oprócz wody sprzedawano również na kilogramy błoto, które było równie lecznicze jak wody.

Umiejętnie wykorzystano to, że ze źródeł korzystał cesarz. Aby zachęcić kuracjuszy do odwiedzin, kąpiele odbywały się w kamiennych sarkofagach sprowadzonych z Salony, kto nie lubił chłodnego dotyku kamienia mógł korzystać z drewnianych kadzi. Woda doprowadzana była kranami. Łaźnia oferowała również kąpiele w wodzie morskiej. Luksus. W odnalezionych dokumentach widać, że pierwszymi kuracjuszami były osoby o zasobnym portfelu. 

Spacerując ulicą Marmontową nie trudno zauważyć budynek, w którym przez lata funkcjonowała łaźnia. Piękna secesyjna kamienica tuż przy targu rybnym zachwyca bogatymi zdobieniami. Zastała wybudowana w 1903 roku zgodnie z projektem Kamila Toncica.

Obecnie instytucją zarządzającą jest KBC, centralny szpital kliniczny w Splicie. Niestety przeciętny Kowalski nie mam możliwości skorzystania z uroków siarkowych kąpieli.

Tak więc jeśli przy kolejnej wizycie w Splicie poczujecie upiorny smrodek, to nie rozglądajcie się za pękniętą rurą kanalizacyjną a pomyślcie , że tym samym smrodkiem zaciągał się sam Cesarz. 

 

 

 

wtorek, 24 sierpnia 2021

Vrnik, mały raj na Pelješkim kanale.

 


Wyspy na Pelješkim kanale kuszą z brzegów Korčuli i Pelješca. Porozrzucane na błękitnych wodach Adriatyku rozbudzają chęci na morskie eskapady. Miejscowi mówią na nie Škoj.

Z racji tego, że Badiję możecie poznać w tym miejscu , to w tym poście pokażę Wam maleńką Vrnik. Wysepek na Pelješkim kanale jest około 20, Vrnik wyróżnia to, że jest jedyną zamieszkałą na stałe wyspą archipelagu. Co ciekawe w muzeum miasta Korčuli znaleźć można dokument z V w,  w którym to nadano prawo własności do ribnjaka, stawu. Właścicielami mieli być bliżej nie określony Walentynian i jego małżonka Sabatija. Okazuje się jednak, że czasami zbyt dosłowne tłumaczenie lub nie pełny tekst prowadzą do błędnych wniosków. Po dogłębnych badaniach stwierdzono, ze wydobyty na Vrnkiu kamień nie jest niczym innym jak kamieniem nagrobnym. Tak więc łacińskie słowo z kamienia PISCINAE wcale nie tłumaczy się jako staw, a jest to nazwa specyficznego nagrobka, ustawionego na czterech nogach, przypominającego kamienny stół. Potwierdza to tezę, że osadnictwo istniało tu już w czasach wczesnochrześcijańskich lecz w żadne sposób nie udowadnia, że ktoś otrzymał prawo własności wysepki.

Tak więc stawu tu nie było ale za to był i wciąż jest kamieniołom. I to nie byle jaki. Pochodzi on z czasów antycznego Rzymu. Biały kamień posłużył do budowy Korčuli, Dubrownika, pałaców Wenecji, Białego domu czy monumentalnej Hagia Sofii. To wraz z kamieniem z wyspy Brač powędrował w świat stając się budulcem niezwykłych budowli. 

Do kamieniołomu nie dotarłam ale wyspa i tak skradła mi serce. Ten mały skrawek lądu na tafli wielkiego błękitu pozwala odpocząć od zgiełku Korčuli i choć na chwilę uciec od tłumu. 


Tu bym mogła zamieszkać, choc na jakiś czas.


Otok Planjak i sv Ilija 


Wodna taksówka przybija do małego nabrzeża i wprost z niego wyrusza się w podróż po rajskiej wyspie. Plaża tuż przy przystani bywa w sezonie zatłoczona, wystarczy jednak ruszyć kawałek dalej aby znaleźć sobie spokojny kąt do wypoczynku. 

Małe kamienne domki i ogrody wokół nich tworzą obraz sielski i bardzo przyjemny dla oka. Mały kościół, który spotkaliśmy na swej drodze z mała dzwonnicą nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wygląda jak setki małych kościołów rozsianych po całej Korčuli i Pelješcu. Jednak było coś co spowodowało, że okazał się wyjątkowym. Kościółek wybudowano w 1674 roku jest on pod wezwaniem Gospe od Škoja.





W samo południe rozbrzmiał niewielki dzwon, nie dziwi to zupełnie, jednak kiedy przyjrzeć się dokładniej serce dzwonu wprawiane jest w ruch dłonią dzwonnika. Po kilku miarowych uderzeniach oznajmiających wybicie godziny dwunastej, dane nam było wysłuchać małego koncertu na jedną dłoń i serce spiżowe. Coś niesamowitego. W czasach gdy kościelne dzwonnice  rozbrzmiewają po naciśnięciu guzika w pilocie, tutaj , ktoś musi się wdrapać po wąskich schodach aby uderzyć sercem w kielich dzwonu. 


Wąską kamienną ścieżką wśród oleandrów , sukulentów, kamiennych murków i błękitu otaczających wyspę wód, dotarliśmy na miejsce gdzie zamierzaliśmy plażować. Tuż obok wiekowego kaštelu. 

Białe wypalone słońcem i targane morskim falami kamienie, woda we wszystkich odcieniach niebieskości i oddalony na szerokość kanału Pelješac tworzą idealny wakacyjny pejzaż. Długo nie wysiedzę na miejscu więc ruszyłam na mały rekonesans. Ścieżka biegnie łagodnie wzdłuż brzegu, pozwala cieszyć się spokojnym Adriatykiem, masywnym grzbietem Pelješca i zielenią okolicznych wysp. Nie odważyłam się zapuścić w zarośnięte ścieżki biegnące gdzieś w nieznany gąszcz i strzeliste cyprysy. Wychodzi na to, ze mam czego żałować bo nie dotarłam do kamieniołomu. 










Wyspa pachnie intensywnie kocanką, oleandrami i kwitnącymi w ogrodach roślinami, których nazw nawet nie znam.

W latach 60-tych ubiegłego wieku w celu zachowanie piękna wyspy zakazano mechanizacji. Nad brzegiem wciąż jeszcze znaleźć można fragmenty maszyn, torów dla wózków, którymi transportowano odłupany z litej skały kamień. 







Kamień tu dominuje. Domki robotników z zapadniętymi dachami i oknami z taflą błękitu zamiast szyby stoją opierając się podmuchom wiatrów i nie zamierzają runąć. 







Wszystko to sprawia, ze ta wyspa zapada w pamięć na długo. Nie zabawiliśmy tam jakoś szczególnie długo, myślę,  około dwóch trzech godzin. Mogliśmy wybrać się jeszcze do Lumbardy, ponownie na Badije, z której przypłynęliśmy lub wrócić do Korčuli. I wybraliśmy tę ostatnia opcje , gdyż ograniczał nas rozkład jazdy autobusu do Vela luki. 

Ale korzystając z czasu, który nam na wyspie pozostał ruszyliśmy jeszcze na krótki spacer w prawo od przystani. Ponownie doszliśmy do miejsca gdzie ścieżka ginęła gdzieś w zaroślach. Na przeciwko pojawiła się Lumbarda gdybyśmy poszli dalej trafilibyśmy do zatoki Bufalo.W niej swój dom ma jeden z miejscowych artystów. 













Domy na Vrniku wszystkie stoją w pierwszej linii brzegowej, z nimi jest już tylko pnący się górę stożek wyspy. Z ciekawością zerkałam za kamienne murki i otwarte okna, które skrywały ciemne wnętrza. Życie na wyspie płynie ospałym, leniwym tempem. Nie widać tu nikogo poza kilkoma turystami. Jedynie z wnętrz ogrodów od czasu do czasu daje się usłyszeć toczące się rozmowy. 

Żal było stąd odpływać ale wiem, że jeszcze tu wrócę. Nie wiem czy odważę się wynająć tu dom i uciec od wszystkiego. Codzienne wyprawy na zakupy do Lumbardy czy Korčuli, jakąś pływającą łupinką odrobinę mnie odwodzą od tego kroku. 

Wyspa po sezonie pustoszeje. Dwieście lat temu w czasie spisu powszechnego mieszkało to 86 osób, przez lata ta liczba rosła, zmniejszała się aż pozostały tu jedynie dwie osoby , które i tak uciekają stąd na zimę.

Wyspa narażona jest na uderzenia wiatrów. Targa nią zimna, sucha choć i czasami deszczowa bura. Tą z rzadkimi słonecznymi dniami i przeraźliwie zimnym podmuchem miejscowi nazywają škura bura. Czuwający nad kanałem szczyt sv Ilije / św Eliasza nie chroni przed północnym wiatrem. Podstępny wiatr wdziera się pomiędzy szczytami, przez tak zwane siodło i wściekle uderza w wyspę. 

Jugo też nie jest przyjazne wyspie. Mówią tu na niego Szilok, bije zaciekle w kamieniste brzegi, zabiera plaże by w innym miejscu je oddać, zmienia linię brzegową , kradnąc po kawałku ląd.

Nie oszczędzają go również labić i grabin, zimowe wiatry niszczą przystanie, burzą kamienne mola i tłoczą wściekle wodę, prosto w okna śpiących zimowym snem domów.

Życie na tej wyspie nigdy łatwe nie było, mieszkańcy ciężko pracowali w kamieniołomach, musieli żyć z tego co dała im ta mała wyspa. Piekli chleb, hodowali warzywa w przydomowych ogródkach,  tłoczyli oliwę. Musieli umieć naprawić sieci, łódź, byli wszechstronni. Na wyspie nie ma źródła wody pitnej, trzeba było gromadzić deszczówkę. Wody się tu nie marnuje. Po kąpieli, nierzadko myło się w tej samej wodzie ogrodowe sprzęty, wylewało się ją wprost do ziemi. Co w latach suchych? wymyślny system żłobień, rowów i zbiorników, pozwalał gromadzić wodę ze zbierającej się wśród skał wilgoci. W 1986 roku doprowadzono wodociąg.

Teraz gdy jesienią opuszczają Vrnik, ogrody pozostawiają same sobie. Mówią, że gdy dotrzeć tu w październiku to drzewa uginają się pod ciężarem rosłych grantów, których nie ma  komu zbierać. Zimą krzewy cytrusów obsypane są owocem i czasami w weekend ktoś wpadnie aby uwolnić je od ciężaru. 

2 lipca obchodzone jest tu święto ku czci Matki boskiej, Gospa od Škoja, patronki wyspy. Nocą pali się tu ogniska, do których wrzuca się całe naręcza kocanki. Jak to musi obłędnie pachnieć! 

Zajrzyjcie tu w czasie pobytu na Korčuli czy Pelješcu. Pozwólcie się oczarować. 








Odpływamy.



A może by tak kajakiem ?


Aby się dostać na wyspę możecie skorzystać z wodnych taksówek. My w tym roku wybraliśmy opcję Hop on Hop off. Pozwala to na nieograniczone przemieszczanie się pomiędzy wyspami Badija i Vrnik oraz plażą w Lumbardzie. Pierwsza taksówka wypływa o 9:30. Kursują co 30 min. Ta opcja to 100 kn od osoby. Przez cały dzień można w dowolnych konfiguracjach spędzać w tych miejscach czas. Z racji tego, ze my Lumbardę odwiedziłyśmy w ubiegłym roku i plaże jakoś nas nie porwały to zaliczyliśmy jedynie Badiję i Vrnik. 

Na wyspie działa restauracja Vrnik Arts Club , nie ma tu sklepu więc dobrze mieć ze sobą wodę czy owoce. 


























Dlaczego w Splicie czuć piekielną siarkę?

  Czy będąc w Splicie i spacerując po Rivie czuliście czasami specyficzny siarkowy odór? Czy też jak mówią niektórzy jakby rura kanalizacyjn...